Info

Foto


Foto


Foto


24.05.2007 BOCHUM
angelo kelly & band


tekst: Sandra

To od samego rana był szczególny dzień. Od pierwszego momentu, gdy otworzyłam rano oczy wiedziałam, że nie będzie zwyczajny. Żaden dzień, o którym wiem, że mam zobaczyć lub tym bardziej porozmawiać z Angelo, nie jest zwyczajny. Tak już jest urządzony mój świat. W domu wszyscy wiedzieli, że się denerwuję. Już parę dni wcześniej wiedzieli, że przepadłam w swoim zdenerwowaniu. Na początku uśmiechali się tylko, ale potem na ich twarzach malowało się już zrozumienie. Nigdy nie denerwowałam się przed spotkaniem z Kellymi. Przynajmniej nie w ten sposób, ale w przypadku Angelo to coś całkiem innego. Nikt na świecie nie może tego zmienić. W końcu rozległ się wymowny dźwięk drzwi, przez które ktoś wchodził. Potem to pytanie czy dobrze się czuję. Tak, wszystko w porządku. Wszystko w porządku tylko litery w książce biegają mi po kartce już od rana. W każdym razie po wykonaniu ostatnich przygotowań, pożegnaniu rodziny, po ostatnich życzeniach kochanego Marco, abym bawiła się dobrze, ruszyliśmy w drogę. W drogę do Bochum. Do miasta, do którego moje serduszko czuło wielki, niewytłumaczalny pociąg już od bardzo dawna. Do miasta, w którym znów po bardzo długiej przerwie miałam się spotkać z tym moim Bohaterem i wreszcie do miasta, w którym poza nim czekała na mnie jedna z najbliższych mi osób z naszego międzynarodowego domku. Niebieskie tablice informacyjne co kawałek przypominały mi jak blisko niej już jestem. Recklinghausen. Później co chwilę nowa wiadomość. Angelo właśnie robi soundcheck. Sindi, czekamy na Ciebie. W końcu dojechaliśmy. Samochód postawiony dosłownie przy środku lokomocji Angelo. Bez szans na przestawienie. Dziękuję Ci bardzo, że prawie doprowadziłeś mnie do zawału serca na kilka godzin przed koncertem Angelo, hehe. To wcale nie było zabawne. To wcale nie było dobre miejsce do parkowania. No, ale jesteśmy. Postawiłam pierwsze kroki w stronę jednego z najważniejszych tego dnia miejsc w Bochum. Zeche Club.
Jeszcze wcale nie było za późno. Ludzie zgromadzeni w małych grupkach rozprawiali o czymś w tak mi bliskim języku. Co rusz padało imię gwiazdy wieczoru, jego kochanej żony lub muzyków. Rozejrzałam się i uśmiechnęłam niedługo potem. Jest Melanie. Mówiąc dwa słowa i widząc znów jakże życzliwy mi uśmiech, poszłam się przywitać. Lekkie zmieszanie, ale radość niewymowna. Odtąd aż do późnej nocy prawie nie znałam polskiego. Odtąd mówiłam i myślałam niemalże tylko po angielsku. Decyzja o powrocie na parking, aby Monki mógł pooddychać chwilę z bagażnika samochodu Melanie, hehe. Jak dobrze, że nie tylko mnie trzymają się takie głupie żarty. Informując swojego towarzysza udałam się więc z Melanie, aby to uczynić. Monki oddycha. Melanie mówi coś o nim w sposób jakże nam wszystkim znany, a Sindi wiedziona czymś niewytłumaczalnym patrzy przed siebie. Pierwsza odsłona tego, co miało mnie odtąd czekać. Po parkingu kroczą sobie spokojnym krokiem pochłonięci w rozmowie Angelo w letnim stroju z włosami obijającymi się o plecy jak zwykle i Kira z malutką Emmą na rękach. To był ten pierwszy raz tego wieczoru, gdy moje serduszko się roztopiło. Potem śmiejąc się cicho i odcinając dopływ powietrza, zamknęłyśmy Monki z powrotem w bagażniku i wróciłyśmy pod klub. Odtąd angielski przeplatał się z niemieckim, a moje wyrzuty sumienia zmalały. Klub otwarto jakiś czas później. Potem moi niemieccy współtowarzysze pozytywnie zaskoczyli mnie tego wieczoru po raz pierwszy. Angelo pojawił się na scenie niedługo potem.
Klub prawie bez światła. Najpierw urzekła mnie piosenka. Rejoice and be glad na żywo, w towarzystwie tylko połyskującej niebieskiej mandoliny brzmi wprost niesamowicie. Dreszcze przeszły mnie całą. Jakże się cieszę, że byłam częścią jednego z tych tak niewielu koncertów, na których ta cudowna piosenka okraszona kontrastem pomiędzy delikatną mandoliną i silnym, głębokim głosem Angelo, była wykonywana. Światła zabłysły i zostałam bez słowa, bez tchu. Niezależnie od tego jak zabrzmią te słowa, Angelo wyglądał w bordowej koszuli w paski tak, że powalił mnie na kolana. Przykuł moje oczy do siebie na kilka pierwszych sekund bezsprzecznie. Potem było tylko lepiej. Jak dobrze było znów widzieć na scenie szczęśliwego Angelo zdającego się krzyczeć, że znów jest w swoim żywiole i oczywiście jego uroczą Kirę. Ubrana w brązową spódniczkę, ciemną bluzeczkę, brązową szytą opaskę, ze spiętymi włosami i wiszącymi kolczykami jak zwykle, wyglądała prześlicznie. Uśmiechnęłam się. Wcale nie tęskniłam za jej zeszłorocznym scenicznym zestawieniem. Urocza jak zwykle. Śpiewała słodko nawet robiąc błędy. Niezapomniany będzie dla mnie jej uśmiech, kiedy w czasie refrenu do „Love is all” zdała sobie sprawę, że głos wymknął się jej spod kontroli, a zgromadzeni właśnie słyszą fałsz. Zaprzeczyć się nie da, że Angelo również mnie całkowicie ujął w trakcie właśnie tej piosenki. Jego spokój i opanowanie przestały mi być tajemnicą już dawno temu, a jednak widząc, że orientując się co się dzieje zaczyna po prostu z uśmiechem na twarzy śpiewać razem z żoną, urzekł mnie tego wieczoru po raz kolejny. Uśmiechnęłam się. Nie po raz ostatni. Potem uśmiech rozświetlił moją twarz, gdy przedstawiając zespół, powiedział o Kirze: The lead and backing vocals, on percussion and even accordion, my wife Kira, a na jego twarzy malowała się tak niesamowita duma. Zwłaszcza w części zdania mówiącej o tym akordeonie. Absolutnie urocze. Uroczo wyglądające. Kira grająca na akordeonie. Pierwszy moment zupełnie zaskakujący. Potem wielki podziw i kolejny uśmiech na widok tego, jak skupia się na tym, co robi. Jak dziecko uczące się na lekcję muzyki. Takich momentów można by wymienić jeszcze bardzo wiele. To był mój pierwszy w życiu całkowicie pierwszy koncert z nowej trasy, ale jakże niesamowicie było tam być. Bywały nawet momenty wielkiego, wielkiego szacunku dla niemieckich fanów. Faktem jest, że w niektórych przypadkach są od nas tak bardzo różni, pozytywnie różni. Chyliłam czoła nie raz. Z drugiej strony czasem było tak brak polskiej atmosfery. Śpiewania, wołania imion po niektórych piosenkach, Doprowadzania Angelo do śmiechu. Oni tego nie potrafią. Ale koncert był udany. Jakżeby inaczej, kiedy obok była Melanie, Angelo z Kirą byli całkiem naprzeciwko, a w głowie kochana Twin i Angelo największa, najbardziej stojąca za nim murem, fanka jaką mam wielką przyjemność znać. Także nieco młodsza dziewczynka przez cały koncert trzymająca dla Angelo prezent w postaci rysunku ze zdjęciem. Nie zapomnę nigdy jej radości, gdy w końcu Angelo przyjął prezent. Nie zapomnę swojego zadowolenia, że uczynił ją szczęśliwą przez moment. Thank you, Angelo.
Po koncercie oczywiście pierwsze wymienianie opinii i czekanie na spotkanie z gwiazdą wieczoru. Nagle po schodach zaczął schodzić mnich. W oczach Melanie i moich natychmiast Monki. Ale przecież nie mógł wydostać się z bagażnika, hehe. Pewnie jakiś przyjaciel. Wreszcie zjawił się też Angelo. Wreszcie stanęłyśmy przed nim. Podpisywanie pocztówki i moja bezczelna uwaga, że popełnił błąd, hehe. Zniszczenie pocztówki, uśmiech i złożenie podpisu raz jeszcze. Następnie pozdrowienia z Polski. Jego kolejny uśmiech i wyraz radości, że może do nas wrócić. Dziękuję. Potem długa rozmowa o Słowenii i Portugalii. Przeświadczenie, że jest facetem pozbawionym nerwów. Nawet zaczekał aż z powrotem poskładam w jedno cały swój angielski, który nagle mi się pomieszał. Kolejna tura podpisów i ten moment, kiedy przeszłam na jego stronę stolika, aby zrobić zdjęcie. Potem jeszcze tylko moje życzenia udanej trasy, szczere pozdrowienia dla Kiry, jego uśmiech i wyrażenie nadziei na spotkanie mnie w Krakowie. Odeszłam, ustępując miejsca Melanie. Za chwilę jednak usłyszałam wołanie mnie pseudonimem. Pytała Angelo czy możemy sobie zrobić zdjęcie z nim razem. Uśmiechnął się i pchnął swoje krzesełko odrobinę w tył żebym mogła spokojnie wejść pomiędzy niego i Melanie. Oglądający wszystko z drugiej strony, powiedział mi potem, że Angelo bezsprzecznie jest facetem na poziomie. Moje oczy mówią, że niemało jest w tym racji. Moment robienia zdjęcia był jednym z najpiękniejszych doświadczeń z udziałem Angelo, przed którymi dotąd przyszło mi stanąć. Pisząc to, mam tę sytuację znów w głowie. Czegoś takiego z jego udziałem nie doświadczyłam jeszcze nigdy. Nigdy bym nie pomyślała nawet, że tego doświadczę. To nawet nie było moje marzenie. Nieważne co to było. Ważne, że przeszło mnie dreszczem na wskroś…